niedziela, 30 listopada 2008

Anioły dobrego nastroju...

Powstały aby nieść uśmiech... Trzy z nich fruną na aukcję dla Neli. Chętnie zagoszczą w ciepłym domu, gdzie będą strzegły miłości, a przy okazji poprawiały nastrój domowników i ich gości...



wtorek, 25 listopada 2008

Kreative blogger ???


Dostałam wyróżnienie od Mumy :)))
Dziękuję Ci bardzo, ale chyba to trochę na wyrost nagroda:))) Z kreatywnością mam ostatnio tyle wspólnego co moje własne cztery kółka z prawdziwym wozem. :)))

No ale cóż... wyróżnienie oczywiście bardzo miłe...(mimo błędu w logo!!!), ale również stawiające w nieco kłopotliwej sytuacji:)) Bo niestety żeby poczuć się godnym jego przyznania należałoby wykazać sie jakąś kreatywnością... hmmm...:)))

No to hmmm... żeby nie było, że ja tak nic a nic... to pochwalę się pierniczkami:



Sama piekłam i sama dekorowałam... żeby nie było, ze kreatywna nie jestem... :)))

Swoją drogą wyszły niesamowicie dobre. Przed świętami zamierzam podjąć się wykonania jeszcze jedej partii - tak, coby do świąt przetrwały. Powyższy przepis pochodzi ze strony Wielkie żarcie

Polecam! Są wyśmienite!!!

Nowe wyzwanie...

Pod koniec października zakończyło się wyzwanie czytelnicze Miejskie czytanie. Przeczytałam z niego zaledwie dwie książki i do tego tylko jedną do tej pory zrecenzowałam:) Nie zniechęciło mnie to jednak i zamierzam wziąć udział w kolejnym wyzwaniu, które ruszyło 16 listopada 2008 r. Inicjatorką jest znowu Padma, której bardzo dziękuję za podjęcie się całej akcji. Nawet jak wszystkiego nie czytam w terminie to dzięki recenzjom wiem po co warto sięgnąć w przyszłości:)

Tytuł kolejnej zabawy czyteliczej to Podróże w czasie. Z epok tam wymienionych należy wybrać conajmniej cztery - każdą z innej epoki. Następnie po przeczytaniu, należy umieścić ich recenzje na blogu wyzwaniowym lub na własnym.

Na razie zamierzam poniuchać w mojej bibliotece jakie pozycje są dostępne, potem dokonam jakiegoś sensownego wybory lektur.


sobota, 22 listopada 2008

Własne cztery kółka

Oto moje pierwsze własne cztery kółka :) ...dostałam w prezencie :)



Teraz muszę jeszcze skombinować resztę :))))

wtorek, 18 listopada 2008

Kierowca bombowca zdaje egzamin:)

Dzisiaj miałam egzamin na prawo jazdy. Najpierw część teoretyczna. Poszło gładko. Bez błędów. 25 minut to naprawdę bardzo dużo czasu. Następnie zeszłam na dół do głównego holu aby poczekać na tą gorszą część - praktyczną. Nie zdążyłam się nawet rozejrzeć i usłyszałam swoje nazwisko i numerr samochodu do którego mam się udać! Szok w trampkach. Nie zdążyłam ani pomyśleć nad tym czego nie umiem, a co umiem itd. Pan zawiózł mnie na plac manewrowy. Pokazałam co trzeba pod maską, potem światła, potem przygotowałam się do jazdy.

Plac ok, bez problemów. Wyjeżdzamy na miasto. Do głowy mi nie przyszło, że za pierwszym podejściem do egzaminu wyjadę na miasto. Oczywiście lusterko lewe ustawione źle - nic nie widziałam przez nie, a nie wolno go już poprawić (paranoja!!!). Jeździmy i jeździmy. Pan ciagle mi zwraca uwagę, że źle włączam kierunkowskazy (za późno!!!), że nie potrafię ich używać, że źle zaparkowałam, że nie za bardzo udało mi się zawracanie z wykorzystaniem bramy, że jeżdzę niedynamicznie (!!!), że nie potrafię ocenić odległości, że to i tamto i ciągle coś nie tak. Jak już trzeci raz zwrócił mi uwagę o kierunkowskazach to już nie miałam złudzeń... Wróciliśmy do WORDu i przy parkowaniu pod budynkiem tak pierdyknęłam w krawężnik, że pan egzaminator prawie walnął głową w deskę rozdzielczą... od razu przeprosiłam, że nie chciałabym pozbawić pana życia na koniec tego wszystkiego. Stwierdził, że nie szkodzi, że jest przygotowany na takie ewentualności. Wyłączyłam silnik i pan zaczął mówić z czym sobie nie radzę, co trzeba poprawić i w ogóle mówił i mówił... Po 10 minutach monologu wyciagnął kartę i powiedział "Wynik pozytywny". Ja na to "Jaki?????" A pan na to już nieco zirytowany "Nie słyszała pani? Za chwilę może być negatywny jak pani chce". "Nie, nie, dziękuję bardzo" Wysiadłam z samochodu i zeszłam gościowi czym prędzej z oczu.... żeby się przypadkiem nie rozmyślił...

Czy ktoś coś z tego rozumie??? Ja niewiele...:)

wtorek, 11 listopada 2008

Długi weekend...

Długi weekend był bardzo udany. Przede wszystkim piękna pogoda. Zdecydowanie nie listopadowa. Po drugie udało mi się wyjść na pogaduchy z koleżanką. Udany wieczór dopełnił seans w kinie, a raczej dwa seanse. Do kina dotarłyśmy około godziny 19.00 Oczywiście o tej porze grali tylko same obecne hity, niestety wszystkie nie dla mojej psychiki. Coś co mogło podziałać antystresowo i odprężająco grali dopiero po 21szej. Nie wiem na czym polega ta polityka ale nie bardzo mi się to podoba. Stwierdziłyśmy, że skoro juz tu jesteśmy to pójdziemy w takim razie na osławione „Świadectwo”.



No więc: Po pierwsze nie sądziłam, że będzie to film dokumentalny. Pewnie dlatego, że nic wcześniej o tym filmie nie czytałam. No, ale skoro to relacja Stanisława Dziwisza no to raczej nie wiem jak mogłoby to wyglądać inaczej niż jak dokument.
Po drugie po obejrzeniu stwierdziłam, że wszystko co powiedziane zostało w filmie wiedziałam już wcześniej. Jednym słowem nic nowego film nie wnosi. Wystarczy obejrzeć film, który leciał w telewizji "Karol Wojtyła - człowiek, który został papieżem" oraz drugą część tej serii aby dowiedzieć się wszystkiego.
Spodziewałam się, że Stanisław Dziwisz opowie o naszym Wielkim Polaku coś z jego prywatnego życia - co lubił, czego nie lubił, jak mu się z nim współpracowało... no coś czego wcześniej nikt nigdzie nie powiedział ani nie napisał, coś co może wiedzieć tylko jego najbliższy współpracownik, którym niewątpliwie S. Dziwisz był. Niestety pod tym względem film mnie zawiódł.

Nie powiem, film wzrusza, bo mówi o ważnych dla nas, Polaków sprawach, już samo to, że ktoś był przy kimś blisko 40 lat i opowiada o cierpieniu, śmierci, pożegnaniu... Do tego wszystkiego piękna muzyka Vangelisa, która dopełnia całości.

Ogólnie zdecydowanie nie był to film na babskie wyjście mające na celu poprawienie humoru. Wyszłyśmy z kina w melancholijnych nastrojach, koleżanka z bólem głowy... Okrążyłyśmy kino, doszłyśmy do głównego wejścia. Była godzina 21sza. O 21:15 grali "Mamma mia" no więc stwierdziłyśmy, że tego nastroju nie można zostawić na takim etapie jak jest. Kupiłyśmy bilety na musical i weszłyśmy z powrotem do kina...:)



No i to było coś! Koleżanka z pracy na tym była i chwaliła i chwaliła. Ja byłam nastawiona bardzo na nie, ze względu, że nie pałam zamiłowaniem do Pierce'a Brosnan'a. Jakoś nigdy nie przypadł mi do gustu i pójście na ten film nie było moim największym marzeniem:) Ale Uwaga! Na ten film po prostu trzeba iść! I to nie ze względu na Agenta 007, ani może nawet na żadnego innego aktora grającego w tym filmie, ale ze względu na muzykę!!! Nie powiem Meryl Streep gra cudownie, śpiewa cudownie i wygląda nadal rewelacyjnie. Porusza się jak nastolatka. Jest gibka i taka młodzieńcza mimo swoich lat. Ale ta muzyka ABBY w ich wykonaniu!! Naprawdę uważam, że aranżacja jest wyśmienita. Można po prostu zamknąć oczy i słuchać, słuchać słuchać. Najlepiej jednak tych oczy nie zamykać, bo kreacje aktorskie też są bardzo udane i patrząc można się nieźle uśmiać:) Po obejrzeniu tego filmu doszło do mnie jakim fenomenem była ABBA. Każdy ich utwór to przebój. Do tego dopiero film uzmysłowił mi jak świetne to są teksty. Brawo dla tych, którzy wpadli na taki pomysł i tak świetnie dopasowali scenariusz do utworów. Od razu pomyślałam sobie jak wyglądałby film z piosenkami mojego ulubionego zespołu Queen...
Ogólnie film na 5 z plusem!!!



Kocie sprawy

Już dawno dawno temu trafiłam na koci album Kamaftut. Nie powiem, wlazł głęboko w moją głowę, a że w mojej nabliższej rodzinie kotów nie brakuje postanowiłam, że ja zrobię podobny. Powstawał i powstawał. Albo brak było zdjęć albo weny albo czasu. Udało się jednak ukończyć. Nawet tytuł dałam mu taki sam. Jeśli Kamaftut uznasz to za plagiat natychmiast zdejmę album z sieci. Chciałam tylko powiedzieć, że pomaziałam jak radziłaś i naprawdę działa super:)



Oto efekt: