Dziecko zaraziło się w przedszkolu wirusowym zapaleniem jamy ustnej. Tydzień wycięty z życiorysu. Cały język w pęcherzach, które pękały powodując straszliwy ból. Cztery dni nic nie jadła tylko non stop płakała. Nawet mówić przestała. Był moment, że przestała pić, ale postraszyłam ją szpitalem - wiem, że nie powinnam jej straszyć i to w dodatku szpitalem ale już nie wiedziałam co robić... jeśli przestałaby pić szpital by nas nie ominął.
W dodatku na wizycie pani doktor powiedziała, że zbliża się weekend to zapisze mi antybiotyk jeśli ponownie pojawiłaby się gorączka i brzydki zapach z ust. Znaczy to, że doszło do wtórnego zakażenia bakteriami i trzeba podać antybiotyk. Bezradność rodzica w tym momencie jest nie do opisania. Dziecko cierpi a człowiek nie może mu w żaden sposób pomóc, bo przy wirusach leczenie jest objawowe. I jak tu dziecku wytłumaczyć, że smarowanie gencjaną jest jedynym lekarstwem w tym momencie na to i że ma grzecznie otworzyć buzię? Oczywiście dzieci mają to do siebie, że nie robią tego o co są proszone, bo po prostu tego nie rozumieją. Dlatego kończyło się na smarowaniu wnętrza buzi fioletem na siłę. Można sobie tylko wyobrazić jak wygląda taka scena.
Na szczęście do zakażenia bakteriami nie doszło, ale to tylko dlatego, że non stop po kilka razy dziennie gencjana szła w ruch. Dzisiaj Wiktoria zjadła śniadanie - pierwsze od kilku dni. Zaczęła też mówić znaczy to, że jest lepiej. Rany się zmniejszają. Matka wraca do życia.....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz