wtorek, 11 listopada 2008

Długi weekend...

Długi weekend był bardzo udany. Przede wszystkim piękna pogoda. Zdecydowanie nie listopadowa. Po drugie udało mi się wyjść na pogaduchy z koleżanką. Udany wieczór dopełnił seans w kinie, a raczej dwa seanse. Do kina dotarłyśmy około godziny 19.00 Oczywiście o tej porze grali tylko same obecne hity, niestety wszystkie nie dla mojej psychiki. Coś co mogło podziałać antystresowo i odprężająco grali dopiero po 21szej. Nie wiem na czym polega ta polityka ale nie bardzo mi się to podoba. Stwierdziłyśmy, że skoro juz tu jesteśmy to pójdziemy w takim razie na osławione „Świadectwo”.



No więc: Po pierwsze nie sądziłam, że będzie to film dokumentalny. Pewnie dlatego, że nic wcześniej o tym filmie nie czytałam. No, ale skoro to relacja Stanisława Dziwisza no to raczej nie wiem jak mogłoby to wyglądać inaczej niż jak dokument.
Po drugie po obejrzeniu stwierdziłam, że wszystko co powiedziane zostało w filmie wiedziałam już wcześniej. Jednym słowem nic nowego film nie wnosi. Wystarczy obejrzeć film, który leciał w telewizji "Karol Wojtyła - człowiek, który został papieżem" oraz drugą część tej serii aby dowiedzieć się wszystkiego.
Spodziewałam się, że Stanisław Dziwisz opowie o naszym Wielkim Polaku coś z jego prywatnego życia - co lubił, czego nie lubił, jak mu się z nim współpracowało... no coś czego wcześniej nikt nigdzie nie powiedział ani nie napisał, coś co może wiedzieć tylko jego najbliższy współpracownik, którym niewątpliwie S. Dziwisz był. Niestety pod tym względem film mnie zawiódł.

Nie powiem, film wzrusza, bo mówi o ważnych dla nas, Polaków sprawach, już samo to, że ktoś był przy kimś blisko 40 lat i opowiada o cierpieniu, śmierci, pożegnaniu... Do tego wszystkiego piękna muzyka Vangelisa, która dopełnia całości.

Ogólnie zdecydowanie nie był to film na babskie wyjście mające na celu poprawienie humoru. Wyszłyśmy z kina w melancholijnych nastrojach, koleżanka z bólem głowy... Okrążyłyśmy kino, doszłyśmy do głównego wejścia. Była godzina 21sza. O 21:15 grali "Mamma mia" no więc stwierdziłyśmy, że tego nastroju nie można zostawić na takim etapie jak jest. Kupiłyśmy bilety na musical i weszłyśmy z powrotem do kina...:)



No i to było coś! Koleżanka z pracy na tym była i chwaliła i chwaliła. Ja byłam nastawiona bardzo na nie, ze względu, że nie pałam zamiłowaniem do Pierce'a Brosnan'a. Jakoś nigdy nie przypadł mi do gustu i pójście na ten film nie było moim największym marzeniem:) Ale Uwaga! Na ten film po prostu trzeba iść! I to nie ze względu na Agenta 007, ani może nawet na żadnego innego aktora grającego w tym filmie, ale ze względu na muzykę!!! Nie powiem Meryl Streep gra cudownie, śpiewa cudownie i wygląda nadal rewelacyjnie. Porusza się jak nastolatka. Jest gibka i taka młodzieńcza mimo swoich lat. Ale ta muzyka ABBY w ich wykonaniu!! Naprawdę uważam, że aranżacja jest wyśmienita. Można po prostu zamknąć oczy i słuchać, słuchać słuchać. Najlepiej jednak tych oczy nie zamykać, bo kreacje aktorskie też są bardzo udane i patrząc można się nieźle uśmiać:) Po obejrzeniu tego filmu doszło do mnie jakim fenomenem była ABBA. Każdy ich utwór to przebój. Do tego dopiero film uzmysłowił mi jak świetne to są teksty. Brawo dla tych, którzy wpadli na taki pomysł i tak świetnie dopasowali scenariusz do utworów. Od razu pomyślałam sobie jak wyglądałby film z piosenkami mojego ulubionego zespołu Queen...
Ogólnie film na 5 z plusem!!!



1 komentarz:

Drycha pisze...

hah, to u mnie ze szkoły jakaś klasa na to poszła... wszyscy gadali, a nauczycielka zaczęła sobie coś pisać... ;p